W powietrzu unosił się orzechowy zapach liści spalonych słonecznymi promieniami. Słońce świeciło wciąż ostro, błękitne niebo zdawało się mówić, że to wciąż lato, chociaż poranki zwiastowały już nadchodzącą jesień. Mimo wszystko, był to ciepły dzień, zupełnie jakby aura postanowiła stworzyć odpowiednią oprawę dla czegoś, co miało być czymś szczególnym, wyczekanym, prawie- idealnym. Zupełnie jakby ktoś nadprzyrodzoną mocą postanowił, że tego dnia nic nie jest w stanie stanąć na drodze, że po raz pierwszy wszystko po prostu się stanie, bez żadnej rysy, bez żadnego "ale". Tego dnia byłem szczęśliwy. Tego dnia byłem przerażony.
Wiele razy kreśliłem w głowie scenariusze, odtwarzałem role, planowałem każde słowo, każdy gest. Bardzo chciałem mieć wszystko odpowiednio opracowane, jakby to były przygotowania do służbowej prezentacji. Punkt po punkcie, żadnych nieprzewidzianych sytuacji, żadnych niespodzianek, plan awaryjny na każdą ewentualność. Postanowiłem poukładać swoje nieposkładanie i dodać tym sobie pewności, której wciąż mi przecież brakowało. Perfekcyjny plan nie obejmował tylko fiszek, ukrytych w rękawie- chociaż nie powiem, przeszło mi to przez myśl.
W wystawowym oknie spojrzałem raz jeszcze na siebie. Krytycznie, jak zawsze. Za ciemno się ubrałem. Zbyt ponuro. Strząsnąłem niewidzialny pyłek z czarnych spodni, wygładziłem granatowy sweter z wielką literą W na torsie, chusteczką przetarłem czarne buty, usuwając z nich nieistniejącą warstewkę kurzu. Szara kurtka wciąż na mnie odstawała, zbyt szczupły na nią jestem. Żadnej z tych rzeczy nie założyłem już nigdy więcej. Może przyniosły mi szczęście? Każda leży szczelnie zapakowana, na dnie szafy, tak, żeby nie uleciała z niej magia, żeby wyglądała dokładnie tak, jak tamtego dnia. Żeby mi się z Nim kojarzyła. Moje relikwie. Niemi świadkowie tego, co w sercu zachowałem na zawsze.
Znasz to uczucie, kiedy w gardle rośnie gula? Kiedy bardzo chcesz nad sobą panować, ale wszystko w Tobie drży z podniecenia, ze strachu, z tej dziwnej ochoty, żeby jednocześnie nie nadeszło, żeby się działo i było już po wszystkim? Znasz ten moment, kiedy jesteś jak w akwarium i coś się dzieje, coś mówisz, kogoś słyszysz, ale nie dociera absolutnie nic do głowy, nie kontrolujesz niczego, nie pamiętasz nawet?
To oczywiste, że plan wziął w łeb. Żaden ze scenariuszy nie został użyty, ułożyło się inaczej, lepiej, coś ominęliśmy, coś poszło w innym kierunku.
To była długa podróż, bardzo wyboista, miejscami nużąca i niepewna. Byłem już jednak na miejscu. Pojawiła się tylko jedna myśl, kiedy Go zobaczyłem. Wiedziałem, że jestem w domu i byłem absolutnie pewien tego, że chcę spędzić resztę życia, czyniąc Go szczęśliwym.
W dzień taki, jak ten, w czasie i miejscu zupełnie innym niż dziś.