czwartek, 20 października 2016

O dupie Maryni.

Siedzę u Wedla, sącząc czekoladę z pomarańczą i imbirem. Jest tak słodka, że aż gorzka, ale pomarańczowa cząstka pachnie wspaniale, a imbir przyjemnie piecze w język. Dobre to na jesień, całkiem zgrabnie to sobie wymyślili. Przyjemnie ciepłe, welwetowe i trochę dekadenckie, gdyby zamknąć oczy, doceniając tylko sam smak. Trochę kiepsko tu. Niby wciąż brązowawo, żeby kojarzyło się z tradycją, ale umówmy się- Wrocław to nie Warszawa, a Mongolia to nie dystyngowany Staroświecki Sklep, przy Szpitalnej, gdzie naprawdę jakoś tak bardziej eleganckie to wszystko. Tutaj niby nowocześnie, ale z korzeniami, w postaci drzewa genealogicznego Wedlów na ścianie. Jak się nie ma co się lubi... to się zerka w nieodłączny czerwony kajecik i notuje, co myśli niosą. A niosą coś zawsze, a że ja ciut bardziej analogowy w pisaniu, to i zamiast laptopa, srajpada, czy innej cholery- czerwony Moleskine (żeby było z klasą) i pióro wieczne z turkusowym atramentem. Litery spisuję bardzo wolno, trochę zły na siebie, że w genach nie mam dziadkowych zdolności kaligraficznych.

Zmęczony jestem. Nie Wrocławiem, czymś innym. O tym następnym razem. Dzisiaj nie chcę przeciążać obwodów. Jak ludzie to robią? Że nie myślą o niczym, nie planują, nie analizują, myślą o pierdołach? Szczerze? Jak?

Wysoka szklanka ze śmiesznym uszkiem (kiedyś pamiętałem nazwę fachową) jeszcze pełna w połowie. Pełna, czyli jednak nie mam tylu tych ciągot depresyjnych- inaczej byłaby pusta. Smak czekolady trochę muli, ale i jest w tym jakaś perwersyjna przyjemność. Powinienem darować sobie cukier, za dużo energii po nim, zupełnie jak u tych dzieci, diabelskiego pomiotu, który z nadmiaru energii kładzie się na środku sklepu i odmawia dalszej współpracy. Też bym odmówił. Chryste, jak chętnie bym odmówił! Ale bez scen może, ja bym wybrał śpiączkę kontrolowaną. Albo hibernację z wybudzeniem ustawionym gdzieś na maj najlepiej. Cukier odstaw Krzyś. Kawy nie pij. Nie za wiele przyjemności mi w życiu zostało, nawet od kupowania butów zacząłem.stronić. Jak tak dalej pójdzie, za luksus uznam sam fakt, że oddycham. Bo może lepiej by było żyć na samym wdechu. 

O czym to ja miałem? A tak. O niczym. Relaksacyjnie, o dupie Maryni. Tylko, czy homo umieją o dupie Maryni, czy tylko o dupie Marynia? Dobra, niech będzie ten Maryń, płci męskiej, orientacji homo lub biseksualnej. Teraz wokół dupy cały świat się kręci. Winię Kim Kardashian. Bo kto to widział, żeby faceci mieli teraz dwa bąble zamiast zadka? To odwłoki jakieś, to fizycznie nie możliwe. Tym orzechy można łupać, w korytarzu postawić, jako stolik pod telefon. Kiedyś takie były. Stoliki rzecz jasna, nie dupy. Wymiarowo idiotyczne, mieściły telefon na tarczę (u nowobogackich na przyciski), a pod spodem upychało się książki telefoniczne. Nie pasowały do niczego, jak teraz te dupy odstające. W wąskich spodniach (dupy, nie stoliki) to prawie obsceniczne, nie jestem fanem. Wolę zwykły zadek. Normalny. Seksowny. Czasem poddany grawitacji, może nie tak bardzo, jak mój własny, bo tutaj wszystko za mocno w dół ciągnie, ale już zadek mojego lubego... Marzenie. Za zadkami nigdy nie byłem, w zasadzie facet zaczynał się dla mnie od pasa w górę, z małą utratą koncentracji w okolicach nóg, ale u mojego mężczyzny, owe cztery litery... Damn, ja się uaktywniam na samo wspomnienie. I dużo fajniejsze to, niż te wyćwiczone bułeczki, które wyglądają jak doczepione poxipolem, i usztywnione jakimś biustonoszem. Z pewnością wyćwiczone specjalnym zestawem ćwiczeń, pod okiem prywatnego trenera, ubranego w jakiś niebotycznie drogi spandex. Dziwna moda na te tyłki. Stary jestem. Nie nadążam za dupami, brodami i muchami upinanymi na każdą okazję. W starości nie ma jednak nic zabawnego. Mniej się rozumie.

Czekolada dopita. Myślenie o dupie jakoś ani mnie nie wyzwala, ani nie odrywa od innych spraw. Multitasking intelektualny. Mogę myśleć o bzdurach, a przeżywać swoje. Nie blokuje to, nie przeszkadza, nie spowalnia nawet. To przez cukier? Może powinienem następnym razem gdzieś przysiąść, gdzie podają coś upiornie zdrowego, podejrzanie zielonego i najpewniej bezglutenowego. Wyciągnąć czerwony notesik i znowu zacząć skupiać na sobie podejrzliwe spojrzenia.

Tak. Jestem chory. Tak. Obserwuję. Ale o czym myślę, co czuję, czego pragnę i czego się boję, wiem tylko ja. Niech więc mnie mają za ciotkę-poetkę, tetryka, schizofrenika lub przynajmniej kogoś z zaburzeniami. Może ja się tu zapodziałem z wycieczką podopiecznych domu dziennego pobytu? Albo socjalizuję się ze społeczeństwem, pozostawiony bez opieki przez siostrę oddziałową szpitala dla psychicznie i nerwowo chorych, tak w ramach terapii? W piździe to mam. Jestem tylko facetem z notesem i piórem, który stanowczo za dużo ma w głowie.
Dobra. Pora ruszyć dalej. Związek emerytowanego nauczyciela ze stolika obok zaczyna szeptać w niespecjalnie zawoalowanej formie zerkając na mnie raz za razem. Chiquitita, pora przyoblec twoje wątłe ciałko w przyciasnawą kurteczkę i założyć na rączkę torebunię. Zbieraj się lalka. Nic tu po tobie. Przebieraj chudymi nóżkami w atramentowych buciczkach.

Up, up & away!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz