sobota, 9 stycznia 2016

Kotleciki: 80's.

O kotlecikach myślałem już wcześniej, zresztą Charlotte to potwierdzi, bo rozmawialiśmy o tym już w październiku. Raz na jakiś czas pojawią się stare teksty- nieco odgrzewane, pisane jeszcze przez ofiarę Fellow. Trochę może doprawione, trochę okrojone, albo pozostawione ot tak, w stanie surowym, niewzruszonym, jak ten poniżej- dokładnie sprzed roku. Żeby nie doświadczać déjà vu, jak ktoś nie lubi odgrzewanego obiadu, to może sobie odpuścić. Ci, co nie czytali starych tekstów, może będą chcieli przejrzeć. Amatorzy wspomnień przeczytają jeszcze raz. Tak, czy inaczej- enojoy! A drogą Charlotte przepraszam, że nie zacząłem od tekstu o plecaczkach- wiem, jak bardzo była ukontentowana ognistą wymianą zdań w komentarzach pod tak bzdurnym tematem, i jak mocno liczyła na powtórkę. Następnym razem.

8 stycznia 2015

80's. 

Jako dziecko stanu wojennego (tak, jestem aż tak stary), odczuwam niesamowite ciągoty do niemal wszystkiego, co przypomina mi czasy siermiężnego dzieciństwa, kiedy od pomarańczy wiało egzotyką, wyrób czekoladopodobny był czystą dekadencją, a ubrania nosiło się takie, jakie akurat rzucili na sklep. Nieziemską radością było kiedy moja Babcia skołowała najprawdziwszy papier toaletowy, szampon Bambino był nieodłącznym elementem kąpieli, a w Supersamach, których fasady pyszniły się najprawdziwszymi neonami, stał zielony groszek, ocet i maszynki do mielenia mięsa.

Na wiosnę pod domem kwitł bez i pachniał tak upojnie, jak nigdy później. W lecie można było posiedzieć w plastikowej misce, wypełnionej po brzegi wodą i poudawać, że ma się najprawdziwszy w świecie basen. Jesienią zbierało się liście i można było chodzić po kałużach dzięki kaloszom, które miały na podeszwie wytłoczony wzór stopy (miałem żółte i niebieskie). Pamiętam ludziki z żołędzi i kasztanów, niekończące się przeziębienia, kiedy Mama opatulała kołdrą, mówiąc "Teraz będziesz spał" i nagle wszystko było tak, jak trzeba.

Zimy były śnieżne i mroźne, a najfajniejszą rozrywką było hodowanie kryształów soli na nitce, obserwowanie kiełkowania fasoli, albo stawianie na kaloryferze wyciętej z papieru spirali na zaostrzonym ołówku, a kiedy ciepłe powietrze wprawiało ją w ruch, to można było gapić się na to godzinami. I sanki były! Drewniane, z oparciem, a Mama troskliwie kładła na nich jeszcze kocyk, żeby dupina nie zmarzła. W telewizji był Teleranek i absolutnie fantastyczna Sonda (już jako dwulatek, jadąc w spacerówce zaczepiałem ludzi, pytając, czy wiedzą, że Challenger eksplodował). Kolorowy Rubin nagrzewał się jak diabli i zapewne przy dłuższym użytkowaniu można było dostać raka oka, ale wystający kineskop działał jak magia, zwłaszcza kiedy można było obejrzeć western.

W przedszkolu panie kucharki rozdawały pierogi ze śmietaną z wielkiej aluminiowej michy. Jak się miało znajomości, to pozwalały wylizać łychę od tej michy. A w łazience łapki się myło mydłem, które było zawieszone w dziwnej siatce, od cebuli chyba. Rozmemłane zawsze było i pachniało tanio. Leżakowanie było frustrującą koniecznością, za którą dzisiaj bym oddał wiele (pomysł dla związków zawodowych- leżakowanie w pracy; jedenasta godzina, interesanci w drzwiach, a tu wszyscy pach! dupy do góry i leżakują przez godzinę. Idę o zakład, że w ZUSie by się przyjęło). Nie za dużo pamiętam poza tym. O- narzeczoną miałem i bawiliśmy się w "Dynastię". Ja, jako Krystle uciekałem, a ona, jako Blake mnie goniła (jak to dobrze, że już wtedy byłem pojebany, a nie, że przyszło mi to teraz jakoś). I jeszcze wyszczerbione kubki pamiętam- takie bez ucha, w których podawano kisiel albo kompot. I Mikołaja na zabawie gwiazdkowej. Mikołaj miał okulary przeciwsłoneczne i się go bałem, chociaż mogło to być też wynikiem gorączki.

Idąc do pierwszej klasy, miałem najprawdziwszy tornister, papier do wycinanek, blok rysunkowy, patyczki do liczenia, plastelinę i wystany w kolejce we Wrocławiu, chiński piórnik. Gumka Myszka miała plastikowe etui, a ostrzałka do kredek i ołówków mogła uciąć kawał palucha. Ołówki były poza tym niezmiernie ważne, zwłaszcza przy piątkowej Liście Przebojów Niedźwieckiego, kiedy niezmordowany Kasprzak umożliwiał zarejestrowanie kawałków na wielokrotnie nagranych kasetach. Przewijanie przy pomocy ołówka to już klasyk. No i nagranie całej piosenki tak, żeby nie objęło głosu spikera... Ileż to zręczności wymagało! I jak palce przy tym drętwiały! A ile razy coś się nagrało nie na tym co trzeba!

To wszystko było tak dawno temu. Gdzieś wyparowało razem z koszmarnymi mundurkami szkolnymi i poczuciem beztroskiej lekkości. Moje pierwsze przedszkole zamieniło się w hotel, drugie zniknęło, a na jego miejscu stoi dom starców [sic!]. Szkoła jakaś taka niepodobna i mała. I ja jakiś taki stary i stetryczały. Inny już.

Tęskno mi do lat osiemdziesiątych. Bardzo.

Damn. Pamiętacie, kiedy Madonna jeszcze żyła?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz