Przez
te lata popełniłem całe mnóstwo myślicielskich tekstów. Żaden ze mnie
filozof, żaden znawca. Jestem zwykłym, przeciętnym facetem, który
stracił mnóstwo czasu na szukanie miłości tam, gdzie jej nie było. Kiedy
przestał szukać, miłość znalazła jego. Wtedy wszystko wywróciło się do
góry nogami.
Minęły cztery lata i dwa miesiące.
Ktoś,
kto szuka partnera, żyje złudzeniami, które są mu wpajane. Czeka na
"żyli długo i szczęśliwie" i wkurza się niesamowicie, kiedy wszystko
okazuje się być zupełnie inne od wyczekiwanej bajki. Ludzie chcą
uczestniczyć w niekończącej się pierwszej randce. To bzdura. Prawdziwa
miłość - szczera, bezinteresowna i głęboka- rodzi się w bólu. Wśród
wyrzeczeń, sporów, kłótni, pośród łez i chwil rezygnacji. Przychodzi
wtedy, kiedy już powoli opadając z sił, pojawia się determinacja do
tego, żeby wytrzymać jeszcze więcej. Bo warto- jest sens.
W
pewnym momencie jest tak bardzo jasne, że nie jest się już zakochanym.
Kocha się- tak mocno, że aż trudno jest oddychać, zapanować nad sobą. I
wtedy los zacznie rzucać kłody pod nogi. Cały świat będzie krzyczał, że
to niewłaściwe, głupie, że się nie uda. Świat się myli. Serce wie
lepiej.
Jeśli
w całym tym zamieszaniu, stresie, nerwach, przy wszystkich
przeciwnościach losu, chwilach zwątpienia, nadal znajdzie się siła, żeby
iść dalej, razem, to cała reszta nie ma już znaczenia. Nigdy nie miała.
To była wyboista droga, ale nie pokonałem jej sam. I świetnie wiem
dokąd zmierzamy.
Wtedy
jest już oczywiste, że kocha się w kimś dosłownie wszystko. Że to od
początku był On. Że chce się z nim być w chwilach szczęścia i smutku, w
zdrowiu i w chorobie, bez względu na to, co niesie los.
Czy wtedy zaczyna się bajka?
Nie.
Wtedy zaczyna się odpowiedzialność za kogoś jeszcze. Kończy się
rzeczywistość, w której stawia się własne priorytety przed innymi. I
znowu będzie bolało. Za każdym razem, kiedy On się spóźni, mimowolnie
pojawi się niepokój. Kiedy zmagając się z chorobą, obudzi się w środku
nocy, zlany potem, będzie oczywiste, że nie można zasnąć, dopóki On się
nie uspokoi. Jego ból przyjmie się, jak własny. Jego troski staną się
wspólnymi. Kiedy coś mu się stanie, będzie się chciało poruszyć niebo i
ziemię, a kiedy to nic nie da, bezsilność okaże się nie do zniesienia.
Kiedy pojawia się pewność, że chce się kogoś strzec, bronić, wejść dla
niego w ogień- wtedy wiadomo, że się pokochało. Problem w tym, że od
chęci ważniejsze są czyny, ale to już zupełnie inna historia. Kocham,
więc się martwię. W każdej minucie. Nigdy nie przestaję się martwić. I
nie ma takiej rzeczy, której nie byłbym w stanie zrobić dla tego, kogo
kocham.
Do
tego dochodzi też gniew, bo jeśli jemu stanie się krzywda, to
rozszarpię każdego, kto będzie za nią odpowiedzialny i każdego, kto
stanie mi na drodze. I złość wtedy, kiedy on będzie za daleko, żeby go
przytulić i przynieść mu ukojenie. Nie będzie łatwo. Będą nerwy,
spięcia, a potem będziemy się godzić. Jak wspaniale będziemy się godzić!
O
tych rzeczach się nie myśli, o tym się nie mówi. Ma być
słodko-pierdząco i bardzo cukierkowo. Nie jest. Jest mrocznie, a czasami
beznadziejnie.
Skoro
tak boli, to po co to wszystko? Dla rzadkich sekund szczęścia. Dla jego
uśmiechu, dla tej chwili, w której przyznał, że kocha. Dla wspólnych
poranków, dla momentu, w którym zaśnie się w jego ramionach. Dla każdej
nocy, kiedy będzie tuż obok. Dla perspektywy, w której jutro wszystko,
co złe, nie będzie już miało znaczenia. To jest nagroda. Świadomość
tego, że mam kogoś, z kim chcę się zestarzeć. Do kogo zawsze przybiegnę,
kiedy będę szczęśliwy, albo kiedy będzie mi źle. Kogoś, komu ufam,
przed kim otworzyłem się jak nigdy wcześniej przed nikim innym. Przed
kim mogę być sobą, w całym swoim poplątaniu, ale też dla kogo będę
chciał stać się lepszym. Kogoś, komu chcę dać wszystko, a na początek
daję samego siebie. Kogoś, kogo nigdy nie mam dosyć, nawet w jego
najczarniejsze dni. Kogoś, kogo wybrałem. Kto wybrał mnie. Kogoś tak
piekielnie inteligentnego, dobrego, posiadającego morze zalet i parę
wad, bez których nie byłby sobą- wspaniałym, stanowczym, zdecydowanym
mężczyzną, który pewnego dnia po prostu podjął decyzję i wytrwał w niej
do dzisiaj.
Można napisać nieskończoną ilość słów i wciąż nie wiedzieć nic. Można też napisać coś prostego i być tego absolutnie pewnym.
To zawsze byłeś TY. Kocham Cię.
Od
lat każdą notatkę kończył moty przewodni. Dzisiaj będzie ich czterysta
osiemdziesiąt. Po jednym na każdą troskę. I jeden jeszcze- na lepszą
przyszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz