Nie cierpię stanu zawieszenia. Reaguję niemal alergicznie na wszystko to, co jest niedookreślone i mgliste. Nie lubię niejasnych sytuacji. Szczerze wkurza mnie granie na zwłokę. Dlatego interpretuję. Przygotowuję się na każdy możliwy wariant. Nie z nudów, czy wrodzonej upierdliwości. Bardziej dlatego, że bezpieczniej się czuję wtedy, kiedy wiem, co mnie czeka. Oczywiście z reguły nic nie wiem i jedyne, co mogę zrobić, to przygotować sobie scenariusz ot tak, na wszelki wypadek. Lepiej jest żyć ze świadomością- przygotować się na cios, albo zrobić unik. W moim uporządkowanym świecie jest mi to cholernie potrzebne: jasna ścieżka, w koszmarnie mrocznym lesie. No ok, przynajmniej dobra latarka.
Przerażające to. Nie potrafię, jak większość świata, odnotować informacji i żyć dalej, będąc kompletnie niewzruszonym tym, co owa informacja ze sobą niesie. Muszę myśleć. Zastanawiać się. Planować. Umiejscawiam samego siebie w sytuacjach, które prawdopodobnie nigdy nie będą miały miejsca. Wiem co powiem, co zrobię i czekam na coś, co zazwyczaj wcale nie nadchodzi. Albo wygląda zupełnie inaczej. W ostateczności kończy się na szumnych zapowiedziach.
Kończę zawiedziony. Rozczarowany. Zły na siebie za to, że raz jeszcze uwierzyłem i mimo wszystko na coś liczyłem, na coś czekałem. Zły na innych? Nie, innych usprawiedliwiam. Co najwyżej poględzę trochę, ale w ostatecznym rozrachunku pretensje będę miał wyłącznie do siebie- bo znowu coś pochrzaniłem, bo to ze mną jest coś nie tak.
Takie nakręcanie samego siebie, naprawdę bardzo wyczerpuje. Może to brak umiejętności właściwej oceny szans? A może znowu zbyt mocne rozbieranie wszystkiego na czynniki pierwsze?
Kiedy pojawia się najmniejsza nawet nadzieja na to, że coś lub ktoś rozświetli mrok... wtedy najtrudniej jest zachować zimną krew. Nawet jeśli trzeba mieć chłodny umysł. Ludzie tacy, jak ja, wcale nie mają łatwo. Trzeba mieć do nich wyjątkową cierpliwość. Z reguły kończą więc samotnie, stając się dla innych bagażem nie do uniesienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz