wtorek, 21 czerwca 2016

Non sequitur.

Na właściwego partnera czeka się długo. Bardzo długo. I owo "długo" jest bardzo subiektywne, bo bez względu na to o jakim przedziale czasowym mowa, zawsze dla każdego będzie to zbyt długi czas oczekiwania. Zniecierpliwienie narasta, presja coraz większa, a umysł wciąż dokarmiany kolejnymi hollywoodzko-baśniowymi bzdurami o tym, jak to każdy musi mieć swoje "żyli długo i szczęśliwie". Każdy. Bo jak nie będzie miał, to z pewnością coś z nim nie tak. Bierzemy wiec udział w niekończącym się wyścigu, łudząc się, że mamy równe szanse z resztą uczestników. Pal sześć, że tylko część z nas dobiega do mety, a nawet dla zwycięzców często jest ona tylko chwilą wytchnienia przed następnymi zawodami. Biegniemy za marzeniem, zapominając, że tylko głupcy żyją w świecie fantazji.

Kiedy w końcu spotyka się odpowiednią osobę, nagle okazuje się, że przenosi się na nią wszystkie oczekiwania, wyobrażenia, całe to marzenie, które latami pielęgnowało się w sercu i w głowie. Temu jedynemu mężczyźnie przypisujemy szereg cech, które być może nie do końca posiada, wiele, które jest mu całkowicie obcych i parę takich, które może i by pasowały, ale tylko przy pomyślnych wiatrach. W rezultacie wokół tego nieszczęśnika tworzymy cudowne, tęczowo-brokatowe halo, które pozwala nam z jednej strony żyć snem na jawie, a z drugiej przenieść na niego całe niespełnione do tej pory uczucie, nawarstwione na przestrzeni czasu i będące koszmarną wypadkową innych nieudanych prób i zawodów miłosnych. Spory to bagaż, wiele do udźwignięcia dla dwóch, a co dopiero, jeśli przenieść to wszystko tylko na jednego. 

Intencje są dobre. Jak zwykle. Na nic to jednak. Nikomu nic nie przyjdzie z tego, że chciało się dobrze, że widziało się to, co najlepsze, bo często to tylko projekcja, nic więcej. Nic prawdziwego, nic, co by mogło dać solidne podstawy.

Rezczywistość weryfikuje wyobrażenia bardzo szybko. Okazuje się, że ten wyśniony mężczyzna wcale nie ma zawsze nieskazitelnej fryzury i świeżego oddechu. Że czasami ma zły humor, że pewne rzeczy go drażnią, a innych wprost nie znosi. Bywa tak, że jest kompletnie nie do użytku, że interesują go zupełnie inne rzeczy i wcale nie jest mu po nosie, że dostał w prezencie rolę kogoś zupełnie innego, niż jest w rzeczywistości, z dodatkowym gratisem w postaci niespełnionych do tej pory nadziei

Do kogo pretensje później? Do niego za to, że nie jest kimś, na kogo próbowało się przenieść zgromadzone przez całe życie marzenia, czy do siebie o to, że w pogoni za snem, straciło się z oczu rzeczywistość?

I co będzie w momencie, kiedy on zorientuje się, że jest postrzegany jako ktoś zupełnie inny i nawet jeśli będzie się starał sprostać wyobrażeniu, to z czasem zrozumie, że to wszystko go przerasta? Co będzie, kiedy zacznie się odsuwać coraz mocniej, przerażony tym, czego doświadcza? Im bardziej będzie się odsuwał, tym gorsze będzie jego położenie, bo świetnie wiemy, jak z nami jest, kiedy zostaniemy brutalnie odseparowani od uczucia na wskroś uzależniającego, gdzie w jednym momencie budujemy bajkowy świat, a w następnym tracimy wszystko, zostając na lodzie, z przyklejoną centralnie na czole etykietką zwichrowanego czubka.

Marzenia są zdradliwe. Podstępnie zżerają duszę, czyniąc nas ślepymi na to, co dzieje się dookoła. Sprawiają, że rozpędzamy się jak szaleni, chcąc więcej i więcej. I zapominamy przy tym, że to kompletnie nie tędy droga. 

O dramaty prosimy się sami. Tylko winimy za to wszystkich, poza sobą. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz