czwartek, 23 czerwca 2016

DNA.

Nie pamiętam już, czy było to na stacji w Cstochowie, czy może w Opolu. Wiem, że wpatrywałem się, z mocno wyłączonym już umysłem, w przestrzeń za oknem i myślałem o tym, o czym zawsze myślę- czyli o tym, o czym nie powinienem. Wzrok zatrzymał mi się jednak na obrazku, który nijak nie korespondował ze stanem mojego umysłu. W zasadzie dziwne jest, że zwróciłem na to uwagę...

Wzdłuż peronu spacerował ojciec z synem. Ojciec pewnie młodszy ode mnie. Mały za to mógł mieć może 3-4 lata. Obaj byli jak żywcem wyjęci z jakiejś absurdalnej bajki, w której nie istnieją złe rzeczy, ludzie są dla siebie dobrzy, a po ulicach spacerują jednorożce, elfy i dobre wróżki. Nawet nie chodzi o to, jak wyglądali, ale o to, jak się zachowywali. Ojciec prawą dłonią prowadził malca, w lewej trzymał balonik. Poważnie- balonik, taki, co dynda na sznurku, a nie jakąś komercyjną szmirę na patyku, z logo banku, czy kreskówkowe, pompowane koszmarki. Balonik. Taki, jak pamiętam z dzieciństwa. Może na kogoś czekali, może przyszli tu tylko po to, żeby mały mógł zobaczyć przejeżdżające pociągi. Uderzył mnie spokój młodego taty, wielka cierpliwość i uczucie, jakie okazywał chłopcu. Przysiedli na ławce, mały wsunął batonika, uciapał się przy tym niemiłosiernie, a tatuś zaczepił na moment balonik na ławce, wyjął chusteczkę i cierpliwie wyczyścił synowi buzię i łapki. Dał mu pić, coś mu powiedział do ucha, wyjął telefon, odszedł na jeden krok, kucnął i zrobił małemu zdjęcie. Potem usiadł obok i zrobił jeszcze jedno, wspólne, sobie i jemu. Coś mu opowiadał spokojnie, pokazywał. Młody słuchał, trochę brykał, śmiał się. Kiedy pociąg ruszał, wstali, przeszli się kawałek i machali na pożegnanie. Odmachałem, chociaż pewnie obaj tego nie widzieli. Uśmiechnąłem się do siebie. 

Cieplej mi na sercu było, lżej. Wiem, nie pasuje to do mnie, a jednak tak się wtedy czułem- jakiś taki... roztopiony czymś, czego w życiu nie doświadczyłem, za czym niby nie tęsknię, ale czego chyba trochę pozazdrościłem.

Nie wiem jak to jest mieć ojca. Nigdy też nie czułem potrzeby, aby takiego doświadczenia nabyć. Nigdy nie był mi on potrzebny, tak samo, jak ja nie byłem potrzebny jemu.

Nie wiem też jak to jest być ojcem. Nie dowiem się tego nigdy i gdyby mnie ktoś teraz o to zapytał, odpowiedziałbym bez zająknięcia, że nie czuję w sobie potrzeby posiadania dzieci. Nie lubię ich. Nie rozumiem. Nie pojmuję. To dla mnie krnąbrne potwory, z piekła rodem, naszprycowane cukrem w jeszcze większym stopniu, niż ja sam. Nadpobudliwe, nieposłuszne, wyszczekane, złośliwe trolle. Ja jako ojciec? Na to zbyt mocno lubię swój styl życia. Żegnaj święty spokoju? Do widzenia egoistyczne priorytety? Żegnajcie czyste białe ściany i ukochana kolekcjo statków kosmicznych? To nie dla mnie. Już zupełnie abstrahując od tego, że nie mam niczego do przekazania następnemu pokoleniu. Nawet moje DNA się nie nadaje. Pińcet na piwo i nowe buty też mnie nie zmotywuje.

Tamtego dnia jednak coś we mnie pękło. Pomyślałem, że jest we mnie ta nadopiekuńcza część, której mój mężczyzna tak szczerze nie znosi. Może to jakiś ślad czegoś, co pierwotnie miało być instynktem wychowawczym, ale matce naturze jakoś się wszystko we mnie pokręciło i wyszedł niespełniony egzemplarz do poprawki, który truje dupę dorosłemu facetowi, pytając go po 40 razy dziennie, jak się czuje, zamiast spełniać się przy przewijaniu? Czy gdybym miał możliwość, odpowiednie uwarunkowania prawne, czułbym się gotowy? Czy ów cechujący mnie przecież wielki egoizm, pozwoliłby mi wykrzesać z siebie coś, dzięki czemu mógłbym ukształtować małego człowieka? Syna? Odezwał się we mnie głos, który powtórzył ze stanowczością tak wielką, że aż samego mnie to zdziwiło. Głos, który wypowiedział zdanie, które już kiedyś słyszałem od kogoś- "Byłbyś dobrym ojcem". I to mnie zabolało. Bo nie byłbym. Nie chciałbym być. A może jednak byłbym?

Czy wyśmiewając samego siebie w takiej roli, wmawiam sobie, że nie jest mi to potrzebne? 

Wiem, że chcę stworzyć rodzinę. Inną jednak od heteroseksualnych wzorców. Wystarczy mi dom i mój partner. Nic więcej. Jestem spokojny i pewny tego, z kim chcę budować świat. Jestem przekonany, że życie we dwóch mi wystarczy i za dwadzieścia lat powiem raz jeszcze, że nie mógłbym być szczęśliwszy.

Może więc nie ma się nad czym zastanawiać. Mam przecież wszystko to, czego chciałem.

2 komentarze: