Tworzenie związku faktycznie zmienia rzeczywistość, a raczej sposób jej postrzegania. Bo już niekoniecznie ja jestem najważniejszy, nie tylko moje sprawy się liczą. Z tym uleczaniem to już bywa różnie, bo żeby coś zmienić, trzeba popracować nad sobą, druga osoba może jedynie do tego motywować. A samotność? Czasami będąc z kimś, odczuwa się ją wyraźniej i bardziej dotkliwie, niż żyjąc w odosobnieniu. Zatem i tu nie ma reguły.
Dla związku otwartość jest trochę takim papierkiem lakmusowym. Ukrywam partnera przed światem, czy z dumą i szczerze przyznaję się do niego? Przedstawiam go rodzinie, przyjaciołom i znajomym, noszę obrączkę i nie udaję przed sąsiadami, że ten pan, z którym mieszkam to tylko kolega- współlokator, którego nie stać na samodzielne wynajęcie kawalerki? A może żyję w ukryciu, oficjalnie twierdząc, że mam w nosie, czy inni wiedzą, bo przecież liczy się tylko miłość, a jak przyjadą rodzice, to niech miłość mojego życia chowa się w szafie (dosłownie i w przenośni)?
Wiem, że istnieją mistrzowie mistyfikacji, którzy maskaradę potrafią ciągnąć latami. Wiem, że są sytuacje szczególne, w których otwarte przyznanie się do bycia w związku jest szczególnie trudne, a czasami wręcz niemożliwe. Wiem też jednak, że tworzenie z kimś wspólnego życia oznacza, że należy przed nim postawić sprawę jasno. Powiedzieć czego może oczekiwać, a co nigdy się nie wydarzy. Tak jest po prostu fair. Nie każdemu musi być po drodze z tym, żeby przez resztę życia udawać kumpla. Nie każdemu będzie wygodnie epatować własnym szczęściem, bez zahamowań. Rzadko się zdarza, aby obie strony były w tej kwestii zgodne, ale wiem, że istnieją kompromisy- całkiem niezłe rozwiązania, które pozwalają po prostu żyć. Tak normalnie, bez tworzenia niezdrowych sekretów, ale i bez wydawania okólnika dla całego osiedla. Można. Wiem, że można.
Wiem też jednak, że aby usiąść do takiej rozmowy, trzeba swojego partnera bardzo dobrze poznać. Być pewnym, że jeśli podejmie on decyzję, zajmie stanowisko, będzie to jego własne zdanie, a nie coś, co będzie mu się wydawało, że powinien powiedzieć. Coś, co uzna, że chcemy usłyszeć. Bo to na dłuższą metę nie zda egzaminu. Są ludzie, którzy w imię miłości zgodzą się na wszystko, zrezygnują z własnych marzeń, stłumią w sobie wszystko to, co ich wyróżnia. Dostosują się. A tak chyba niekoniecznie być powinno. Przecież związek to nie wyłączne dyktowanie warunków przez jedną ze stron.
Nic nie jest łatwe. Niczego nie da się przewidzieć z góry. Bycie z kimś nie wprowadzi nas w magiczny świat, w którym wszystko jest dobre. Pojawią się problemy, inne, niż wcześniej. Będą nieporozumienia, różnice zdań, odmienne stanowiska. I co wtedy? Czy nadal spojrzysz na niego z tak niekłamanym zachwytem, jak wtedy, kiedy zobaczyłeś go po raz pierwszy?
Dogadacie się?
Ja już wiem, że w miłości nie chodzi o to, by się całkiem poświęcić tej drugiej osobie. Zrezygnować z wielu rzeczy, zasad, byle tylko ta osoba nas kochała. Nie doceni tego. W miłości kompromisy są częste, ale czy to ma zawsze oznaczać rezygnację? Masz rację, trzeba się poznać, żeby siąść do takiej rozmowy, każdej trudnej roxmowy w miłości. Ludzie myślą, ze szczerość zabija związek. A zabija jej brak, a nie obecność. Pewne rzecxy leoiej ustalić na początku, nawet w luznej rozmowie. Wypytac, wypadać. Nie ma takich rozczarowań. Pod warunkiem, ze partner/partnerka wiedzą co mówią i mówią to z przekonaniem, a potem sie tego trzymają
OdpowiedzUsuńAle też związki zawsze są nierówne. Komuś zależy bardziej, ktoś angażuje się mocniej, ktoś nadaje tempo, ktoś łagodzi, ktoś przeprasza, nie zawsze wtedy, gdy ma za co.
UsuńMoże związki winny wymagać umowy przedwstępnej? Rozgraniczenia praw, roszczeń, wymagań, obowiązków? Może winien być spisany jakiś statut? Regulamin? Spisane dane, złożone podpisy przed notariuszem?
Wymagane jest pozwolenie na broń, albo na jazdę samochodem. Ale każdy ma prawo zniszczyć kogoś, złamać, skrzywdzić i zdeptać jego serce.