W ostatnim czasie jakieś niebywałe szczęście mam do tych, którzy nagle się budzą, składając mi dziwne, nie do końca określone propozycje. Oczywiście wiem czym to jest podyktowane- większość z nich to moi rówieśnicy, do których powoli dociera świadomość tego, że wypadają z obrotu. I nie będzie lepiej, ani łatwiej, a już z pewnością bajka się nie spełni. Czas iść na ustępstwa, pogodzić się z tym, że życie rewiduje marzenia w okrutny sposób i pora znaleźć swoje miejsce już bez naiwnej wiary w sielankę. Czas przejrzeć listę kontaktów.
O trzeciej nad ranem dostaję wiadomość "Cześć Krzysztof" (podejrzewam, że imię to jedyna informacja, jaką udało się uchować, bo resztę spowija gęsta mgła amnezji- wszak im więcej kandydatów przewinęło się przez lata, tym trudniej ich wszystkich spamiętać, chyba, że wyróżniali się w sposób szczególny; trochę jak z tymi "Marcinkami", o których kiedyś pisałem- Marcinków jest jak nasrał i jedynym ich wyróżnikiem jest to, czy któryś dostąpił zaszczytu obcowania cielesnego, czy już raczej niekoniecznie). Dalej w wiadomości stoi jak byk zaproszenie do spotkania, umiejscowionego w realnie nieodległej przyszłości. Na tyle taktownie, żeby nie było to zbyt nachalne. No i jest ok, nie mam pretensji przecież, na swój sposób to miłe, że ktoś o mnie pomyślał. Odpisuję więc grzecznie, zaznaczając, że kocham kogoś i jestem w to bardzo mocno zaangażowany. Wiadomości zwrotnej już nie otrzymam, najpewniej zostaję skreślony z listy rezerwowych.
I tu się zastanawiam nad jednym- czy w momencie, kiedy człowiek wstępuje w związek, lub relację bardziej zażyłą, to powinien jakieś powiadomienie wydać? Okólnik? Informację do wszystkich z listy kontaktów, że sorry, ale już (albo tymczasowo) jest poza zasięgiem?
A może trzeba inaczej? Swego czasu miałem absztyfikanta, który zniknął gdzieś powiedzmy na tydzień. Zniknął rzecz jasna absolutnie, czyli nie kontaktował się ze mną, ale też w czarodziejski sposób jego profil przestał być dostępny w magicznym miejscu dla samotnych homosiów. Oczywiście każdy normalny pedał, wie co to oznacza i rozumie, że wtedy nie warto nawet mrugnąć okiem. To zjawisko tak powszechne, jak nieoddzwanianie po pierwszej randce. W każdym razie po tygodniu Pan P. przemówił. Przeprosił za to, że mnie zaniedbał, zainteresował się tym, co u mnie. Prawie miło. Prawie. Odpowiedziałem, ze świetnie wiem, co znaczy, kiedy ktoś znika, tak jak Pan P. i naprawdę rozumiem i życzę szczęścia. A on, że fantastycznie i może utrzymamy kontakt, bo on właśnie kogoś poznał. I bach, posyła mi zdjęcie swoje i jakiegoś misia-pandy. Ale, że co? "Popatrz jak mi się pofarciło"? "Dziel ze mną moje szczęście"? A może "Spójrz co straciłeś"? Do dzisiaj nie wiem co to było, on sam chyba nie do końca przemyślał co zrobił. Pamiętam tylko swoją odpowiedź, że w zaistniałej sytuacji utrzymanie kontaktu byłoby niestosowne. Może to jednak jest metoda? Może należy wszystkim rezerwowym posłać zdjęcie swoje z misiem-pandą, i dzięki temu na zawsze zniknąć już z powierzchni ziemi? To, albo wiadomość wszystkich bez wyjątku: "Mam kogoś, więc skasuj mój numer". Gorzej tylko, jeśli by to trafiło do kogoś, kto numer już skasował.
Nie wiem. Może pora przestać już się dziwić i nie poświęcać już temu trzeciej notatki w ciągu dwóch miesięcy? Może tak ma być? Może to komplement, że jestem po raz n-ty u kogoś na pozycji drugiej, ósmej lub dwudziestej?
Ciekaw tylko jestem tego, czy ktoś rzeczywiście jest w stanie zupełnie nie myśleć o tym, że jest dla kogoś drugim, czy trzecim wyborem. Z drugiej jednak strony każdy z nas ma już za sobą jakąś historię i chyba faktycznie każdy jest już mocno przechodzony.
Ok. Wystarczy. Czwartej notatki już o tym nie popełnię!
nigdy nie mów nigdy
OdpowiedzUsuń-mix
Nie napisałem "nigdy" 😉
Usuńto nie było personalnie do Ciebie
Usuń-mix