poniedziałek, 5 października 2015

Mów mi "Polita".

Dzięki Starszemu Bratu pokochałem Paryż. Młodszy pokazał mi Warszawę, a ja prędko zrozumiałem, że mam w sercu miejsce dla jeszcze jednego świata- innego, odważnego, takiego, którego poniekąd się bałem, wiedząc doskonale, że z jednej strony może być dla mnie wielką porażką, a z drugiej- ogromną szansą i naturalną konsekwencją wyborów, których dokonałem. Postanowiłem jednak otworzyć umysł, wziąć głęboki oddech i zobaczyć raz jeszcze świat po drugiej stronie lustra.

Młodszy Brat zaplanował wszystko dokładnie, wiedział gdzie chce mnie zabrać i jak tam zaprowadzić, żebym przy okazji zobaczył jak najwięcej i doświadczył wszystkiego, czego nigdy wcześniej nie znałem. Zrobił mi tym samym najwspanialszy prezent urodzinowy, jaki kiedykolwiek mógłbym sobie wymarzyć- podarował mi emocje tak silne, że zostały one we mnie na długo.

Widziałem więcej, niż spodziewałem się zobaczyć. Spacerowałem brzegiem Wisły, wśród chmar komarów z rozbawieniem odkrywając, że "Miło Cię widzieć". Zrobiłem zdjęcie i Syrence i Chopinowi. Wjechałem na taras widokowy Pałacu Kultury i Nauki, żeby stwierdzić, że całkiem mi jednak jest nieswojo na wysokości trzydziestego piętra. W Łazienkach Królewskich odpocząłem tak bardzo, że nawet nie pamiętam kiedy ostatnio doświadczyłem tak błogiego stanu. I przyznaję, miałem wielką ochotność, żeby uprowadzić chociaż jedną z niesamowitych wiewiórek, które biegają tam jak szalone! W Ogrodzie Chińskim mógłbym brać ślub, albo spędzić przynajmniej jedno popołudnie, żeby obserwować kaczki-mandarynki, lawirujące wśród kwiatów lotosu. Zdziwiłem się, że Pałac Prezydencki jest taki malutki. Stwierdziłem stanowczo, że na Placu Zbawiciela (też malutkim) brakuje jednak tęczy.Widziałem Nowy Świat, jechałem metrem i nagrałem kryształową szpilkę. Prawdziwą przyjemnością było dla mnie podziwianie architektury- tak różnej, tak wielkiej, tej na wskroś modernistycznej, jak i ogromnej ilości zabytków, o których istnieniu przecież wiedziałem, nie spodziewałem się jednak ich zobaczyć w całej okazałości. O mało nie wyłamałem sobie karku spacerując pod ambasadami. Pięknie było! I przyznaję, zajrzałem też na moment do Złotych Kutasów, żeby zobaczyć o co wielkie halo (rzeczywiście o nic). Znów, jak wtedy, w Paryżu, bawiłem się w turystę, który sam już nie wie czy lepiej oglądać wszystko i cieszyć się chwilą, czy robić zdjęcia, żeby łatwiej przywołać wspomnienie.

Braterskim prezentem dla mnie były bilety na spektakl w Teatrze Buffo. Widziałem Nataszę Urbańską w "Policie", jak unosi się na linie, tańczy, śpiewa, gra i faktycznie jest Polą Negri. Zrozumiałem, że ma ona więcej talentu w małym palcu, niż chcieliby widzieć wszyscy zawistnicy z Pudelka. Zafascynowany patrzyłem na tancerzy, którzy poruszają się po scenie z tak wielką lekkością, jakiej nawet nie potrafiłbym sobie wyobrazić. Miałem łzy w oczach, kiedy mała dziewczynka cicho śpiewała "Aniele Stróżu", prosząc o siłę dla swojej mamy, dostałem gęsiej skórki przy trójwymiarowych projekcjach, które towarzyszą hipnotycznej wręcz choreografii. Przez dwie godziny doświadczyłem wszystkich emocji, które zostały mi przekazane przez twórców musicalu. Dotarła do mnie siła każdego ruchu, dźwięku, obrazu. I czułem się jak dziecko, obserwując z zainteresowaniem wszystko, co działo się dookoła, a było tego tak wiele, że nawet po wyjściu z teatru, czułem, że unoszę się kilka centymetrów ponad ziemią. Widziałem magię. Fruwały złotka, spadały płatki sztucznych kwiatów, dobiegał do mnie zapach dymu z cygara, które palił Dariusz Kordek. Były trójwymiarowe kobry, delfiny i pryskała woda. A ja to wszystko chłonąłem całym sobą, bijąc potem brawo tak mocno, jak nigdy wcześniej. I wiedząc, że przyjadę zobaczyć to jeszcze raz.

Moja Warszawa (zabawne, z jaką łatwością przyszło mi myśleć o niej jak o "mojej"), to też wspaniałe smaki. W "Dziurce od klucza" przy Radnej poznałem wspaniałe trenette z sosem carbonara i ogromną ilością pieprzu malezyjskiego. W "Wasabi" przy Placu Piłsudskiego  jadłem najlepsze sushi maki ever- tempura California shake i panko hot ebi. W Pini na Mokotowskiej spróbowałem pysznej szarlotki i cytrynowej mrożonej herbaty. U Wedla pozwoliłem sobie na wspaniałą białą czekoladę z płatkami róż i kulką lodów waniliowych. Było dekadencko, pysznie i wprost uzależniająco.


W tym wszystkim było mi dobrze i czułem się szczęśliwy. Nie boję się Warszawy, nie przeraża mnie już, nie niepokoi. Widzę siebie tam, na próbę, na dłuższy moment. W perspektywie- może nawet na zawsze. To wszystko dzięki Młodszemu Bratu, bo przecież cały ten weekend zawdzięczam jemu- to jego był pomysł, jego plan i gdyby nie on, nigdy bym Warszawy nie ujrzał takiej, jaką on ją widzi.

Zrozumiałem też coś jeszcze. Dobrze jest mieć przyjaciół, dobrze tworzyć z nich rodzinę. Warto komuś zaufać i pozwolić na to, by poprowadził. Może trochę w ciemno, najpewniej też w nieznane, ale dzięki temu zrobić pierwszy krok, na który nigdy nie można by było się zdobyć. Nie bez impulsu. Nie bez pomocy i tej pewności, że jest ktoś, kto jednak złapie w momencie, kiedy coś miałoby pójść nie tak. I jak wspaniałe to uczucie, kiedy po tym pierwszym kroku ma się odwagę iść dalej, zapominając o całym strachu i ulegając wielkiej ciekawości tego, co kryje się tuż za rogiem.

Mam wielkie szczęście do wspaniałych ludzi. Do tego, że dbają o mnie, poświęcają mi swój czas i uwagę. I widzą we mnie więcej, chcą dla mnie czegoś ponad, pilnują, żebym i ja widział siebie takiego, jakim oni mnie widzą.

Młodszy Bracie- dziękuję Ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś i robisz. Dziękuję za wspaniały prezent i niesamowity weekend. A ponad wszystko- dziękuję Ci za to, że jesteś.



14 komentarzy:

  1. Warszawa nie jest taka straszna, jak już się ją oswoi i ułoży pod siebie.

    (właśnie moja rok od mojej przeprowadzki do stolicy)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wzruszyłem się, popłakałem. Taki wyciskacz łez! Jak przy śpiewie dziewczynki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie. Cieszy fakt, że Warszawa została zaakceptowana i polubiona.
    Co do Polity, to po takiej recenzji grzechem było by nie pójść i na własne oczy się nie przekonać czy warto.
    Bardzo wciagajacy tekst, prawda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I widzisz, dorgi Majkeloski, nieco zazdroszczę Ci stolicy! Nieco bardziej. No może nieco mocno...
      "Polita" na mnie wywarła na mnie ogromne wrażenie. Mam nadzieję, że i Tobie się spodoba.

      Usuń
  4. Miasto tworzą ludzie. Jeśli za ich zasługą doświadczamy takich uniesień, jak opisane przez Ciebie, to wpadamy jak śliwka w kompot i zostawiamy w nim swoje serce. Twoja relacja jest kolejnym, niezbitym na to dowodem :-)
    Gratuluję wyprawy, jej opis jest nieprawdopodobnie naszpikowany wyjątkowymi przeżyciami :-) Ja osobiście po dwóch latach omawianą metropolię jedynie oswoiłem, dlatego byłem bardzo ciekawy efektów zapowiadanej wizyty. Bardzo dobre wrażenie - w podobnych okolicznościach - zrobił na mnie za to Dolny Śląsk, który, jeśli czegoś nie pomyliłem, jest Tobie bliski :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, miałem wielkie szczęście, bowiem ktoś poświęcił nie tylko swój czas, ale też zadbał o to, żebym zobaczył jak najwięcej i doświadczył też wszystkiego tego, czego nie mam na co dzień. Być może z miejscami jest trochę jak z ludźmi- liczy się pierwsze wrażenie.
      Na Dolnym Śląsku mieszkam, masz rację. Dlatego cieszę się, że dobrze się tu czułeś. Mam też nadzieję, że będziesz tu wracał, tak jak ja do Warszawy.

      Usuń