Całkiem niedawno pisałem o odgrzewanych kotletach, o znajomościach, gdzie ktoś budzi się po jakimś czasie, najczęściej już z ręką w nocniku i uderza raz jeszcze tam, gdzie już przecież kiedyś próbował. Swoją drogą ustaliliśmy wtedy, że podejmowanie tego samego działania, w nadziei na inny efekt, jest definicją obłędu. W sytuacji jednak, kiedy znajomość sama się wykrusza, a potem znów na siebie trafiamy, robi się jednak dziwnie. Dlaczego?
Żeby coś schrzanić, potrzeba dwóch stron. Bardzo rzadko zdarza się taki zdolniacha, co wszystko sam popsuje. Z reguły jest tak, że ktoś akurat nie ma nastroju, więc oburknie, ktoś inny nie odpowie na wiadomość, bo jego zdaniem będzie zbyt głupia, albo czasu mu na to zabraknie. Albo nawet zapomni. Ten drugi się obruszy, bo na odpowiedź będzie czekał. Bo może nawet napisał coś absolutnie nic nie wnoszącego, ale szukał w ten sposób punktu zaczepienia. A może poszło o spotkanie, odwołane z byle jakiego powodu? Najczęściej kontakt urywa się z powodu kompletnej bzdury i to jest tak bardzo głupie.
Czy taka reakcja jest rzeczywiście konieczna? Pewnie, że nie. Tu wcale nie chodzi o to, że ktoś zachował się nie tak, jak się tego oczekiwało, ale o urażoną dumę. Mężczyźni mają bardzo wysoko rozwinięte ego, chełpią się swoją zero-jedynkowością. Konkret i proste sytuacje. Jeśli pada propozycja, to jest to akcja wymagająca reakcji. Jeżeli brak jest odzewu, to ma się do czynienia z kimś albo niezdecydowanym, albo niezainteresowanym. Oba przypadki prowadzą do natychmiastowego odstrzału. Najczęściej zbyt pochopnego. Z drugiej jednak strony ten kto pyta, proponuje lub prosi po raz drugi i wtóry, staje się desperatem, a to już spora ujma na honorze. Dlatego lepiej w milczeniu się wycofać.
W ten sposób wylewamy dziecko z kąpielą. Dodatkowo przydajemy prędkości przelotowej znajomościom, które same w sobie wypalają się zbyt szybko. Skreślamy zbyt pochopnie, poddajemy się zbyt łatwo, a na koniec okazuje się, że to wszystko to wynik wielkiego nieporozumienia, bo może rzeczywiście ktoś nie miał ochoty na spotkanie, ale z zupełnie innego powodu, niż ten pierwszy, który przyszedł do głowy. I może faktycznie nie odpisał, ale nie dlatego, że uznał, że nie warto.
I potem spotykamy się raz jeszcze. Już nieco bardziej pokiereszowani, nieco mocniej zrezygnowani. Czasami nawet pamiętamy swoje imiona. Zdarza się, że potrafimy przywołać strzępki wspomnień. Za cholerę jednak żaden z nas nie pamięta dlaczego w sumie to wszystko się rozwiało. I pojęcia nie mamy, co zrobić dalej, jak się zachować. Zadajemy więc infantylne pytanie, na które nigdy nie ma dobrej odpowiedzi.
Zatem właściwie dlaczego zamilkłeś?
dużo zależy od kształtu relacji i od jej poziomu i celu do którego ma zmierzać
OdpowiedzUsuńjako, że nie jestem bez winy mogę tylko napisać, że samemu można coś schrzanić i to w 100%
-mix
Polemizowałbym. Relacje mają to do siebie, że potrzebują dwóch stron.
UsuńOczywiście, że relacja potrzebują dwóch stron, ale gdy jedna z nich ją zrywa to jest to jednostronna decyzja....czasem (często) bez możliwości reakcji tej drugiej (również bez jej zupełnej winy) - i w tym sensie pisałem o schrzanieniu - trochę niewdzięcznie jest mi się wypowiadać
Usuń-mix
Mój drogi, nie podejmuje się takiej decyzji bez powodu. Coś musiało się wydarzyć. Czegoś musiało zabraknąć. Czegoś było zbyt wiele. Nikt nie wstaje pewnego dnia rano z ochotą na zerwanie z kimś kontaktu. Oczywiście, może się zdarzyć tak, ze druga strona nie za wiele ma tu do powiedzenia, ale to nigdy nie bierze się z niczego.
UsuńI dlaczego niewdzięcznie Ci? Rozmawiamy, jak przy kawie. Nikt tu nikogo nie przesłuchuje, a jeśli kogoś się prześwietla to już chyba bardziej mnie. Oddychaj. Jest ok.
zamilknę już - niewdzięcznie w kontekście Twojego maila z zaproszeniem do nowego bloga - też schrzaniłem i mam tego pełną świadomość - mądrzejszy teraz, inaczej bym postąpił - ale nie będziemy tego tu roztrząsać
Usuń-mix
Ty dalej o tym?
UsuńCzy ja Cię winię? Czy się obraziłem?
Serdecznie przywitałem Cię w nowym miejscu i cieszę się z każdego słowa, które tu pozostawiasz. Już daj spokój samobiczowaniu się. Nigdy się na Ciebie nie gniewałem i nie zamierzam. Jest ok!
wiem, wiem - dziękuję :) już tak mam, że najpierw wymagam od siebie potem od kogoś
Usuń-mix
Ps. Co w sytuacji, gdy jeden z kanałów zawodzi - np. serwer pocztowy dwadzieścia razy zwraca żądanie - nie odnaleziono adresata, a masz do dyspozycji FB, Twitter lub inny środek (telefon)? próbować, czy uszanować, że ktoś zlikwidował maila?
Jesteś dla siebie zbyt surowy.
UsuńMój adres się nie zmienił, jeśli będziesz chciał, napiszesz do mnie.
Dzisiaj nie jest tak łatwo zniknąć jak kiedyś. Wiem, bo przerabiałem to. Wiele zależy od tego, jak wielka jest Twoja determinacja. Ze mną było tak, że ilekroć znikałem, chciałem, żeby mnie ktoś odnalazł. Żeby jednak dostrzegł i powiedział "Jest źle bez Ciebie. Wróć". Tak się jednak nie działo, ale trzeba wziąć pod uwagę, że nie jestem zbyt normalny. Dlatego kiedy ktoś mi znika, nie ustępuję. Chyba, że usłyszę, że mam spadać. A i wtedy odczekam moment, dam chwilę na ochłonięcie i dopiero wtedy upewnię się, czy to ostateczna decyzja.
Zbyt często rezygnowano ze mnie, żebym teraz rezygnował z kogoś.
wolę właśnie tą opcję, że ktoś napisze do mnie "spadaj" wtedy nie narzucam się swoją osobą - sytuacja jest czysta
Usuń-mix