niedziela, 20 września 2015

Żelazna ręka.

Bezpardonowe samce mają przeogromne wzięcie. Im bardziej delikwent jest zapatrzonym w siebie skurwielem, tym większym powodzeniem może się cieszyć. Z takimi się chodzi na randki, takich wybiera się do związku, bo przecież co z tego, że nieokrzesani, skoro tli się w nas naiwna nadzieja na to, że jednak ich wychowamy, że przy nas się zmienią? W miłości nie ma łatwo. Nie ma ideałów. Są za to kompromisy, a czasami przecież warto z czegoś zrezygnować. Tylko czy rzeczywiście ceną za związek jest rezygnacja z samego siebie?

No dobra. To o co chodzi z tym uwielbieniem względem ludzi, którzy nami pomiatają? Im gorzej facet zachowuje się wobec mnie, tym bardziej kurwiki latają mi po oczach? Zabawne, bo z reguły jest tak, że jeśli ktoś zachowuje się wobec mnie jak ostatni pacan, tym większe są moje instynkty mordercze względem niego. Przynajmniej tak jest pod względem zawodowym i w większości sytuacji prywatnych. Większości. Nie we wszystkich. Miłość rządzi się własnymi prawami, a mężczyźni homoseksualni im bardziej dostają po mordzie, tym większa radość ich ogarnia. Czyste chamstwo jako dowód na tak bardzo upragniony, najwyższy poziom testosteronu? Tylko do czego to prowadzi? Zastanawiam się gdzie w tym wszystkim szacunek do samego siebie?

Źli chłopcy robią sobie co chcą. Leją na wszystko z góry, wychodząc z założenia, że wolno im więcej. I rzeczywiście jest tak, że pozwala im się na całą masę rzeczy, która w ostatecznym rozrachunku u kogoś innego zostałaby uznana za przynajmniej chamską. Bawią się jednak, nieustannie przenosząc granicę, jak krnąbrne dzieci, które doskonale wiedzą, że nie mogą czegoś zrobić, a mimo to z premedytacją kontynuują swoje działania, żeby tylko zobaczyć, kiedy ktoś wyjdzie ze skóry. Wyjdzie i nie wróci. Sytuację mogą rozładować niedbale rzuconym czułym słówkiem, rozkosznym uśmiechem, albo krótkim ustawieniem do pionu. Bo i po co robić z igły widły? Co z tego, że ktoś dostaje szamotania pępka? To nie jest ważne. Liczy się on. Jego nastrój, jego zmartwienia, jego praca, jego życie, jego świat.

Umartwiając się nad sobą i własnym nieszczęsnym losem, przyglądamy się zatem biernie temu, jak ktoś czyni z nas swoją zabawkę, pogrywając, kłamiąc, oszukując, drwiąc w mniej lub bardziej zawoalowanej formie. Przywdziewamy szaty męczennika. I z jednej strony czujemy do siebie tak ogromny wstręt, bo tolerujemy coś, co nie powinno mieć miejsca. Z drugiej strony sami siebie zamiatamy pod dywan. Bo jemu jest ciężko, bo żyje w stresie, bo taki ma charakter- twardy, silny, męski i szorstki. Trzeba więc okazać mu więcej uwagi, uczucia i troski. Trzeba dać z siebie więcej, wykazać się większą cierpliwością. Pociągnąć ten związek za siebie i za niego. To minie, gdzieś się uspokoi. Trzeba przeczekać. Zacisnąć zęby. Wytrwać.

Konsekwentnie tresowani. Teraz się nie odzywać. Teraz się wycofać. Nie pytać. Nie drążyć. Nie robić wyrzutów. Ostrożnie dobierać słowa. Nie robić min, nie pozwalać sobie na dygresje, ani na sarkazm. Nie oddychać. Raz na jakiś czas wyjdzie z tego scena. Puszczą nerwy, a myśli zostaną wypowiedziane na głos. To coś zmieni? Nic. To tylko dowiedzie niestabilności emocjonalnej, a później przyjdą wyrzuty sumienia, bo powiedziało się jednak za dużo, bo on się teraz obraził, bo się wkurzył, zagotował. Nie, lepiej nie wchodzić mu w drogę. Lepiej wziąć winę na siebie, przeprosić, naprawić.

Ofiary wyuczonej bezradności. Ile jeszcze tak? Miesiąc? Rok? Cztery lata? Gdzie leży granica? Tam, gdzie zaczyna się rzucanie kurwami, czy tam, gdzie dojdzie do rękoczynów? Bo nie będzie lepiej. To jedno jest pewne. On zawsze pójdzie o krok dalej. Zatem jak wiele można jeszcze usprawiedliwić, zanim wybierze się siebie samego, zamiast relacji nierównej, ułomnej i przynoszącej ból, zamiast szczęścia?



9 komentarzy:

  1. Adekwatny do tekstu powyżej będzie żarcik zasłyszany na ulicy...:
    Tak zwany paker siedzi z dziewczyną na ławce w parku. On siedzi w milczeniu ona nieustannie popiskuje oglądając przy tym cudne, nowe tipsy. Nagle ni z tego ni z owego uderza ją w twarz. Ona z szokiem i przerażeniem w oczach pyta "Czemu?", on odpowiada "Pierdolłem to pierdolłem, po co drążysz temat?". Odpowiedź wywołuje uśmiech i szacunek na czerwonej twarzy dziewczyny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmieszne i straszne.
      Tak to jednak wygląda. Z czasem obrywa się za nic.
      I absolutnie nie ma potem dyskusji.

      Usuń
  2. Zaczynam się Ciebie bać. Co drugi wpis idealnie opisuje moje zachowanie lub zachowanie innych wokół mnie :O
    Swoją drogą dziękuję, bo uświadomiłeś mnie, że zrobiłem z kogoś 'męczennika' a z siebie 'złego chłopca' :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem groźny, strach przede mną jest chyba jednak mocno na wyrost. Mój wcześniejszy blog spotykał się z podobnymi reakcjami, co dowodzi wcale nie tego, że jestem alfą i omegą, ale tego, że doświadczyłem lub zaobserwowałem coś, co jest bardziej niż częste.

      Myślę, że to, co w zasadzie sam sobie uświadomiłeś, czytając powyższy tekst, to już jest dużo. Gdyby więcej osób w porę rozumiało, co czyni innym, być może doświadczalibyśmy relacji o wiele bardziej długoterminowych. Zatem chwała Tobie, że pojąłeś, a krzyżyk na drogę tym, którzy nadal nie widzą w swoim zachowaniu niczego złego.

      Usuń
  3. dobry wieczór :-)

    nigdy nie należy brać winy na siebie, sztuką jest dostrzec swoje błędy i umieć za nie przeprosić i starać się więcej ich nie popełniać

    -mix

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzieś mi umknął Twój komentarz- pewnie przez wyjazd.

      Nie bardzo rozumiem- dlaczego nigdy nie należy brać winy na siebie?

      Usuń
    2. nie brać czyjejś winy na siebie

      -mix

      Usuń
    3. Wszystko jasne.
      Oczywiście pod tym się podpisuję.
      I przepraszam, że z poślizgiem :)

      Usuń
    4. spoko :)

      -mix

      Usuń