Jestem na dworcu kolejowym, stoję na peronie, na który za chwilę podjedzie pociąg. Tchórz we mnie chce uciekać, z porażającego lęku przed tym, że mogę za chwilę wszystko stracić. A priori zakładam najgorsze, wcale nie dlatego, że mam po temu powody. Raczej "bo tak". I nakręcam sam siebie raz jeszcze, zupełnie niepotrzebnie. Konsekwentny uparciuch stoi jednak twardo, bo wie, że jestem w miejscu, w którym chciałem być. Wystarczy tylko wsiąść i przestać myśleć o tym, co może się stać, a nie musi. Pociąg podjeżdża, biorę głęboki oddech, zupełnie jakbym za chwilę miał zanurkować w oceanie własnych lęków, wsiadam, zajmuję miejsce. To już koniec? Jestem bohaterem? Nieprawda. Czeka mnie długa podróż, pełna analiz, gdybania, rozkładania spraw na czynniki pierwsze. Nie zajmę umysłu obserwowaniem świata, który przemyka za oknem. Nie odetnę się od wszystkiego, naciskając na głowę słuchawki. Czegoś chcę. O coś walczę. Jasne, że się boję, a moje myśli biegają po głowie, jak szalone. Przerabiam wszystkie emocje w zupełnie przypadkowej kolejności. Nie wycofam się jednak. Nie rozmyślę.
Na końcu podróży jest On. Czeka na mnie, w całym swym opanowaniu, w ujmującej szczerości. Cieszę się, że go widzę. Boję się jednocześnie. W jednej chwili chcę mu wygarnąć wszystko, co we mnie siedzi. Chcę też go przytulić mocno, pocałować. Jestem szczęśliwy. Przerażony. Zły. Kocham. Dzieje się we mnie wszystko i jednocześnie nie mogę zrobić zupełnie nic.
Wtedy On, nie od razu, nie z miejsca, spokojnie, zerkając na mnie szelmowsko, pewnym głosem mówi: "K. najukochańszy- miłości mojego życia". Wszystko znika, nie ma już takiego znaczenia. Liczy się chwila, dla której warto było zrobić absolutnie wszystko. Nie trzeba już nic więcej.
Nie jest ważne to, czy dzielą nas setki kilometrów, czy odległość równa wyciągnięciu ręki. Nie liczy się to, co się wydarzyło dobrego i złego, co poróżniło, co doprowadziło na krawędź. Nie jest ważny strach przed czymś abstrakcyjnym, ani to na jak wiele sposobów można ulegać nadinterpretacjom rozmaitych zdarzeń. Liczy się tylko to, żeby chcieć pokonać odległość. Wsiąść do pociągu. Podać dłoń. Chcieć iść dalej. Może coś naprawić, może coś zmienić. Walczyć nadal o to, w co się wierzy.
Nie istnieje taka odległość, której nie dałoby się pokonać. Nie ma takich przeszkód. Nie ma takich słów, nie ma też takich czynów, które przekreśliłyby wszystko. Trzeba tylko wierzyć. Czasami trochę mocniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz