Weekend sprzyja przemyśleniom. Wystarczy usiąść na chwilę i zadać sobie parę prostych pytań. I tak zrobiłem- w piątek usiadłem, otworzyłem butelkę ulubionego lidlowego Dornfeldera i obaliłem chyba połowę, w efekcie czego już odechciało mi się zadawania pytań. Nawet tych prostych. "Jutro o tym pomyślę", rzekłem sobie niczym Scarlett O'Hara. W sobotę szybko znalazłem sobie zajęcie- jak rasowa ciotka wybrałem się na zakupy (na wyprzedażach jeszcze są niedobitki!), potem przeżyłem chwile grozy płacąc rachunki (idealna kolejność- najpierw zakupy, potem rachunki), zrobiłem na grillu faszerowane pieczarki, wyczyściłem całą łazienkę, a popołudnie i wieczór spędziłem na odrdzewianiu balustrady, dzięki czemu poczułem, że włosów na klacie zaczyna mi przybywać. Każde zajęcie było dobre, łącznie z pucowaniem toalety, byle tylko nie myśleć o sobie. Byłem taki zajęty! Dobrze, że w kinie już przestali grać Ant-Mana, bo wybrałbym się trzeci raz.
W teorii świetnie znam swoją wartość i lubię myśleć o tym, że jest to poczucie niezachwiane. Znam swoje mocne i słabe strony, całkiem nieźle funkcjonuję. Jest tak jednak do czasu, kiedy ktoś w umiejętny sposób zachwieje moją samooceną. Wtedy można mi wmówić wszystko. Oczywiście na początku zaoponuję, ale w chwilę później będę przystawiał każde słowo do siebie, wątpiąc w to, kim jestem, a w rezultacie przyjmując wszystko za pewnik. W ten sposób stałem się niezrównoważonym chamem, którego życie jest w rozsypce. Bo ktoś tak powiedział, ja zacząłem się zastanawiać, wątpić w siebie i na koniec był już tylko przerębel-bel-bel-bel...
Czy to nie Konfucjusz powiedział, że trzeba szanować siebie, a inni nas będą szanowali?
Wiem, że pomysł jest dobry, że nie da rady pokochać kogoś innego, jeśli ma się problem z akceptacją samego siebie. I wiem też, że można komuś okazać jedynie tyle uczucia, ile można wykrzesać z siebie... do siebie. Wszystkie teorie i prawdy znam doskonale. Każdy swój schemat jestem w stanie rozebrać na czynniki pierwsze i odpowiednio wyjaśnić. Zazwyczaj trafnie. Jednak to, że znam problem i jego podłoże, a także samo jego rozwiązanie, nie oznacza, że umiem je zastosować w praktyce.
Dlatego nadal unikam własnego wzroku w lustrze. Nie, nie dlatego, że jestem brzydki. Obawiam się raczej tego, co mógłbym dostrzec we własnym spojrzeniu, gdybym przyjrzał się sobie nieco dokładniej. Za to konkluzja przyszła mi następująca- mam w sobie niewypowiedzianie wielką ilość uczuć, którymi potrafię obdarzyć kogoś dla mnie szczególnego, a jednocześnie nie mam ich wcale, żeby okazać je samemu sobie. Trochę jak duch jestem.
A tak poza tym, to przypomniał mi się tekst, który u kogoś podłapałem: It's so attractive when someone can handle my smart ass mouth, bipolarness, annoying ways & attitude. Instead of leaving like a little bitch.
Jest w tym dużo prawdy. Na dzisiaj jednak dosyć. Jestem prawie pewien, że gdzieś mam zbunkrowany Hammerite. Przy niedzieli przejadę się jeszcze po balustradzie!
Wiem, że pomysł jest dobry, że nie da rady pokochać kogoś innego, jeśli ma się problem z akceptacją samego siebie. I wiem też, że można komuś okazać jedynie tyle uczucia, ile można wykrzesać z siebie... do siebie. Wszystkie teorie i prawdy znam doskonale. Każdy swój schemat jestem w stanie rozebrać na czynniki pierwsze i odpowiednio wyjaśnić. Zazwyczaj trafnie. Jednak to, że znam problem i jego podłoże, a także samo jego rozwiązanie, nie oznacza, że umiem je zastosować w praktyce.
Dlatego nadal unikam własnego wzroku w lustrze. Nie, nie dlatego, że jestem brzydki. Obawiam się raczej tego, co mógłbym dostrzec we własnym spojrzeniu, gdybym przyjrzał się sobie nieco dokładniej. Za to konkluzja przyszła mi następująca- mam w sobie niewypowiedzianie wielką ilość uczuć, którymi potrafię obdarzyć kogoś dla mnie szczególnego, a jednocześnie nie mam ich wcale, żeby okazać je samemu sobie. Trochę jak duch jestem.
A tak poza tym, to przypomniał mi się tekst, który u kogoś podłapałem: It's so attractive when someone can handle my smart ass mouth, bipolarness, annoying ways & attitude. Instead of leaving like a little bitch.
Jest w tym dużo prawdy. Na dzisiaj jednak dosyć. Jestem prawie pewien, że gdzieś mam zbunkrowany Hammerite. Przy niedzieli przejadę się jeszcze po balustradzie!
Zawsze tytuł stachanowca roku możesz dostać:)
OdpowiedzUsuńA o z resztą? Z czasem przyjdzie...
Stachanowiec nie brzmi glamour.
UsuńReszta może nie przyjść wcale. Jestem kompletnie w tym beznadziejny.
Marudzisz, wiesz o tym:)
UsuńTy jesteś glamour i chwilowo musi wystarczyć:))))
Nie jojczymy, nie jojczymy!
Jestem trendi? Po zbóju chyba.
UsuńJak się spotkamy na kawie to Ci powiem:)))))))))))))))))))))))))
UsuńOesssuuuu...
Usuńi wszyscy święci:))))))))))))))))))
UsuńNie bój żaby:)