niedziela, 2 sierpnia 2015

Odstawienie i przestawienie.

Pewnego pięknego dnia, znalazłem się gdzieś pomiędzy odstawieniem emocjonalnym i farmakologicznym. Odstawienie farmakologiczne szybko zamieniłem na przestawienie, a odstawienie emocjonalne... No cóż, to chyba nie ten czas. Bez względu jednak na przyczyny, mózgownica mi parowała i przypomniało mi się, o co mnie niedawno prosił Grześ. Niby prosta rzecz, a za cholerę nie mam pomysłu, jak się za to zabrać- mam pokochać siebie. Poważnie. To nie ponury żart. I co? Jakieś pomysły? Ktokolwiek?

Weekend sprzyja przemyśleniom. Wystarczy usiąść na chwilę i zadać sobie parę prostych pytań. I tak zrobiłem- w piątek usiadłem, otworzyłem butelkę ulubionego lidlowego Dornfeldera i obaliłem chyba połowę, w efekcie czego już odechciało mi się zadawania pytań. Nawet tych prostych. "Jutro o tym pomyślę", rzekłem sobie niczym Scarlett O'Hara. W sobotę szybko znalazłem sobie zajęcie- jak rasowa ciotka wybrałem się na zakupy (na wyprzedażach jeszcze są niedobitki!), potem przeżyłem chwile grozy płacąc rachunki (idealna kolejność- najpierw zakupy, potem rachunki), zrobiłem na grillu faszerowane pieczarki, wyczyściłem całą łazienkę, a popołudnie i wieczór spędziłem na odrdzewianiu balustrady, dzięki czemu poczułem, że włosów na klacie zaczyna mi przybywać. Każde zajęcie było dobre, łącznie z pucowaniem toalety, byle tylko nie myśleć o sobie. Byłem taki zajęty! Dobrze, że w kinie już przestali grać Ant-Mana, bo wybrałbym się trzeci raz.

W teorii świetnie znam swoją wartość i lubię myśleć o tym, że jest to poczucie niezachwiane. Znam swoje mocne i słabe strony, całkiem nieźle funkcjonuję. Jest tak jednak do czasu, kiedy ktoś w umiejętny sposób zachwieje moją samooceną. Wtedy można mi wmówić wszystko. Oczywiście na początku zaoponuję, ale w chwilę później będę przystawiał każde słowo do siebie, wątpiąc w to, kim jestem, a w rezultacie przyjmując wszystko za pewnik. W ten sposób stałem się niezrównoważonym chamem, którego życie jest w rozsypce. Bo ktoś tak powiedział, ja zacząłem się zastanawiać, wątpić w siebie i na koniec był już tylko przerębel-bel-bel-bel... 

Czy to nie Konfucjusz powiedział, że trzeba szanować siebie, a inni nas będą szanowali?
Wiem, że pomysł jest dobry, że nie da rady pokochać kogoś innego, jeśli ma się problem z akceptacją samego siebie. I wiem też, że można komuś okazać jedynie tyle uczucia, ile można wykrzesać z siebie... do siebie. Wszystkie teorie i prawdy znam doskonale. Każdy swój schemat jestem w stanie rozebrać na czynniki pierwsze i odpowiednio wyjaśnić. Zazwyczaj trafnie. Jednak to, że znam problem i jego podłoże, a także samo jego rozwiązanie, nie oznacza, że umiem je zastosować w praktyce.

Dlatego nadal unikam własnego wzroku w lustrze. Nie, nie dlatego, że jestem brzydki. Obawiam się raczej tego, co mógłbym dostrzec we własnym spojrzeniu, gdybym przyjrzał się sobie nieco dokładniej. Za to konkluzja przyszła mi następująca- mam w sobie niewypowiedzianie wielką ilość uczuć, którymi potrafię obdarzyć kogoś dla mnie szczególnego, a jednocześnie nie mam ich wcale, żeby okazać je samemu sobie. Trochę jak duch jestem.

A tak poza tym, to przypomniał mi się tekst, który u kogoś podłapałem: It's so attractive when someone can handle my smart ass mouth, bipolarness, annoying ways & attitude. Instead of leaving like a little bitch. 

Jest w tym dużo prawdy. Na dzisiaj jednak dosyć. Jestem prawie pewien, że gdzieś mam zbunkrowany Hammerite. Przy niedzieli przejadę się jeszcze po balustradzie!


7 komentarzy:

  1. Zawsze tytuł stachanowca roku możesz dostać:)
    A o z resztą? Z czasem przyjdzie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stachanowiec nie brzmi glamour.
      Reszta może nie przyjść wcale. Jestem kompletnie w tym beznadziejny.

      Usuń
    2. Marudzisz, wiesz o tym:)
      Ty jesteś glamour i chwilowo musi wystarczyć:))))
      Nie jojczymy, nie jojczymy!

      Usuń
    3. Jak się spotkamy na kawie to Ci powiem:)))))))))))))))))))))))))

      Usuń
    4. i wszyscy święci:))))))))))))))))))
      Nie bój żaby:)

      Usuń